Miały miejsce w  Centrum Edukacyjno –  Formacyjnym w Koszalinie. Prowadził je ks. Sławomir Wądołek (egzorcysta i Koordynator Odnowy w Duchu Świętym w Diecezji Płockiej) w dniach od 23.07 do 30.07.2013.

2 komentarze

  1. Udział w rekolekcjach „Uzdrowienia wspomnień” był moim pragnieniem od czasu, kiedy dowiedziałam się o ich istnieniu. Życiowe doświadczenia powodowały, że marzyłam o chwili wyciszenia, o tygodniu bez telefonu. Przede wszystkim jednak, widziałam w nich szansę na możliwość uporządkowania swoich, nie do końca właściwie ukształtowanych uczuć i emocji.
    Przed wyjazdem trochę czytałam o rekolekcjach tego typu i im więcej czytałam, tym czułam się mniej gotowa na udział w nich. Miałam obawy, że całkiem się na nich „rozsypię”.
    Byłam rozgoryczona, pełna żalu, pretensji i gniewu na bliską mi osobę. Czułam się przez nią niekochana i odrzucona w najtrudniejszym momencie mojego życia, kiedy to swą pomocną dłoń podał mi Pan Jezus, działając przez obcych, życzliwych ludzi. Co gorsza, czułam, że ta bliska mi osoba wmawia mi swój, niewłaściwy obraz Pana Boga, daleki od mojego obrazu, pełnego przede wszystkim Bożego miłosierdzia. Na rekolekcje pojechałam więc z gotowym planem uzdrawiania relacji z nią. W swoim życiu widziałam jednak więcej takich osób, z którymi muszę się wewnętrznie „rozprawić”, a największym z nich byłam ja sama. Jechałam w poczuciu krzywdy, odrzucenia i własnej beznadziejności, a do tego pełna irracjonalnych lęków, które uniemożliwiały mi stawienie czoła sytuacji. Czułam, że muszę robić wszystko, czego oczekują ode mnie inni, aby zasłużyć na ich miłość, akceptację, co powodowało, że nie umiałam innym czegokolwiek odmawiać, a czym siebie samą doprowadziłam do utraty sensu życia.
    W toku rekolekcji najlepszy psycholog – Pan Jezus – pomógł mi zajrzeć w przeszłość i zmierzyć się z tym, co było trudne i bolesne, robiąc to bardzo delikatnie i zapewniając mnie ciągle, że jest przy mnie. Nie obyło się jednak bez kryzysu. Po uwolnieniu negatywnych emocji do bliskich, doszłam bowiem do etapu pretensji do Pana Boga. Dostrzegając jednak ogrom Jego łaski i miłosierdzia w moim życiu, szybko stwierdziłam, że ostatecznym „winowajcą” jestem ja sama. Tkwienie w poczuciu własnej beznadziejności sprawiło, że zaczęłam prosić Pana Jezusa, aby zabrał moje lęki i słabości, błagałam o jego zmiłowanie. Wówczas przyszły mi na myśl następujące słowa: „Nie dałem Ci ducha strachu” (2 Tm, 1,7), i „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kr, 12, 9-10).
    Kolejne dni pomogły mi w pełni dostrzec sens tych słów i zrozumieć, ze głównym źródłem moich lęków jest skrywana, „zakonserwowana” nienawiść, wyrażająca się w ucieczce od relacji z „winowajcami”, a spowodowana świadomym nieprzebaczeniem oraz źle pojmowaną istotą przebaczenia. Zobaczyłam również, że mój główny problem: nieprzebaczenie sobie samej, wynika z niczego innego jak z braku pokory, wyrażającego się w nieustannym udowadnianiu sobie i innym, że wszystko robię perfekcyjnie, co nie dawało mi prawa do popełnienia błędu. Zrozumiałam, że Pan uczy mnie pokory właśnie poprzez moje słabości: „ Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą” (2 Kr, 12, 7).
    Dziś wiem, że wszystko, co mnie spotkało, każda porażka, każde cierpienie, miało sens. Gdybym nie przeszła tej drogi, zapewne nie dałabym Panu i sobie szansy na uzdrowienie mojego serca i doświadczenie Jego łaski. Pan Bóg z każdego zła może wyprowadzić dobro, dlatego: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes, 5, 16-18).
    A wracając do uzdrawianej relacji z bliską mi osobą, z perspektywy tego krótkiego czasu mogę stwierdzić, że choć relacja ta nie uległa jeszcze istotnym zmianom i być może nigdy im nie ulegnie, to zmieniły się moje uczucia z nią związane. W moim sercu nie ma już żalu i złości, w związku z czym, każde słowo czy czyn tej osoby nie ranią mnie tak, jak kiedyś i nie potęgują skrzętnie skrywanej nienawiści. Dziś potrafię spojrzeć na nią z miłością pomimo tego, że nie zawsze postępuje i okazuje swoją miłość wobec mnie w sposób, w jaki bym tego oczekiwała. Z większą miłością patrzę też na siebie i z większą odwagą, radością i nadzieją patrzę w przyszłość.
    Reasumując, czas rekolekcji „Uzdrowienia wspomnień” był w sensie emocjonalnym, czasem momentami trudnym, ale był to trud konieczny. Przede wszystkim był to jednak trud błogosławiony, czas ogromu łaski i bezwarunkowej miłości Pana, która jest w stanie w doskonały sposób spełnić ludzkie pragnienie bycia kochanym, przynosi ukojenie i pokój w sercu, daje siłę i nadzieję. Był to także czas wielkiej radości z przeżywania tych chwil w towarzystwie wspaniałych ludzi . Chwała Panu!

    Liwia z Piły

  2. Witam Was bardzo serdecznie.
    Chciałabym się z Wami podzielić świadectwem z rekolekcji Uzdrowienia Wspomnień, które odbyły się w Koszalinie w dniach 23-30 lipca 2013 r.
    Rekolekcje te prowadził ksiądz Sławomir Wądołek wraz ze swoją ekipą. Tutaj pozwolę sobie ich wymienić z imienia: Ewa, Ula, Wanda, Andrzej oraz muzyczni Asia i Robert. Pierwsze tego typu rekolekcje odbyły się u nas dwa lata temu. W tym jednak roku do posługi w charakterze animatorów poproszono osoby z naszej diecezji. Było nas pięcioro: Zoja – Świecki Diecezjalny Koordynator Odnowy, Jadzia, Hania, Irena i ja – Danuta. Był również nasz Diecezjalny Koordynator ksiądz Bogusław.
    Tego roku postanowiłam nie jechać na żadne rekolekcje, gdyż umówiłam się na wyjazd do brata. Moja liderka Zoja poprosiła mnie jednak, abym pojechała tam jako animator. Urlop miałam zaplanowany w zupełnie innym czasie, a tam gdzie pracuję, przełożenie urlopu na inny termin jest zawsze dość trudne. Zadawałam sobie pytanie: czy ja chcę tam jechać w takiej właśnie roli i czy Bóg tego ode mnie chce? I kiedy odpowiedź była twierdząca zaczęłam załatwiać ten urlop i o dziwo wszystko poszło jak po maśle. Pomyślałam więc, że chyba będą się działy cuda. Tutaj należą się ogromne podziękowania dla mojej liderki Zoji za modlitwę w intencji tego wyjazdu i całych rekolekcji. Przed samym jednak wyjazdem przychodził lęk: czy sobie poradzę jako animator? i pokusa zrezygnowania. I wtedy otrzymałam od swojej koleżanki ze wspólnoty, która się za mnie modliła, smsa ze słowem dla mnie „Miłuję Cię. Idź!” To rozwiało już wszystkie wątpliwości i dodało mi odwagi, poczułam Boże namaszczenie.

    Kiedy byliśmy już na miejscu, nasze zdziwienie było ogromne, kiedy ksiądz Sławek porozdawał nam katechezy na każdy dzień i oznajmił, iż każdy będzie odpowiedzialny za jeden „swój” dzień, czyli poprowadzenie modlitwy, wygłoszenie katechezy oraz wprowadzenia do medytacji. Oprócz tego jeszcze mieliśmy do „poprowadzenia” dwie osoby z uczestników.
    Kiedy ksiądz Sławek poprosił mnie o poprowadzenie pierwszej mojej modlitwy, czułam swoje spięcie i towarzyszyło mi potem wrażenie, że moja modlitwa była nieudolna, że brak było tam Ducha. Był to przecież mój debiut. Ale na szczęście w modlitwę włączali się Ewa i Andrzej. W ostatnim dniu rekolekcji jedna osoba podeszła do mnie i powiedziała mi, że usłyszała podczas tej modlitwy coś, co było tylko dla niej. Zrozumiałam wtedy, że Bóg przemawia nawet przez naszą nieudolność, gdy prowadzimy modlitwę ze zdenerwowaniem
    i drżącym sercem. Kolejne modlitwy, które prowadziłam, a do których byłam już wywołana
    „z marszu” poszły mi dużo lepiej. Czuło się naprawdę Ducha Bożego we wspólnym prowadzeniu wraz z Andrzejem i Ewą.

    Z jednej strony na rekolekcjach była praca jako animator, a z drugiej – trochę w nie sama wchodziłam. Pan pokazywał mi zranienia ze strony ojca (swoje wcześniejsze rekolekcje przerabiałam z mamą) i wcale nie musiałam długo na to czekać. Najbardziej dotknęła mnie ostatnia wieczorna medytacja: Nawrócona jawnogrzesznica (Łk 7, 36-50) – spotkanie
    z bezwarunkową miłością Jezusa. Slajd, który był na ekranie, bardzo mi pomógł zobaczyć Jezusa, który odsuwa swoją ręką wszystkich obok i jesteśmy tylko On i ja. Tutaj zobaczyłam większość zranień z przeszłości, nie tylko dotyczących ojca, ale też innych np. zerwanie
    z narzeczonym. Wszystkie te obrazy poleciały jak lawina, takie małe bombardowanie wspomnieniami od wczesnego dzieciństwa do czasu obecnego. Całą medytację przepłakałam głośnym płaczem. Jednak najpiękniejsze i najbardziej istotne jest to, że zobaczyłam w tych moich zranieniach Jezusa, jak przy mnie jest i jak mnie rozumie i nie odrzuca. Jak wysłuchuje z wielką miłością i nie okazuje znudzenia czy braku zainteresowania. Jak kocha bez warunków, jak przytula. Wobec takiej miłości nie można być obojętnym.
    Rekolekcje te były dla mnie czasem szczególnej łaski. Doświadczeniem obecności żywego Boga. Ciągle mam w głowie słowa księdza Sławka: „Bóg jest mądry, bardzo mądry”. Jego mądrość była między innymi w tym, że pomimo iż bardzo chciałam mieszkać w pokoju sama, umieszczono mnie z Jadzią (też animatorką), z którą znalazłam wspaniały kontakt. Gdybym, więc była sama, o ile byłabym uboższa. Bóg ciągle mnie czymś obdarowywał.
    Łaska, która się tam wylała ciągle działa. Podczas mszy św. w ostatnim dniu rekolekcji czułam bardzo mocno jak serce mi pała i przypomniał mi się ten tekst z Ewangelii Łukasza: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał
    (Łk 24,32). Dziś już wiem, co to znaczy kiedy pała serce.
    To pałanie serca ciągle mi towarzyszy na modlitwie, na Eucharystii. Kiedy stoję w oczekiwaniu na komunię św., czuję się, jakbym czekała na spotkanie z ukochanym (tak jak na wyczekiwanej randce; było też odczucie „motylków w brzuchu”). Przypomniało mi się, że podobne uczucie towarzyszyło mi podczas mojej pierwszej komunii świętej.
    Wiem, że kiedyś może nadejść czas pustyni i dlatego spisuję to świadectwo, by móc sobie przypominać o tych odczuciach i doświadczaniu żywego Boga, by to dawało mi siłę do trwania przy Panu, kiedy nie będzie już takiego odczucia, kiedy przyjdzie posucha.

    Te rekolekcje wniosły też nowego Ducha do całej naszej wspólnoty. Pierwsza wspólna adoracja po rekolekcjach w pierwszy czwartek, 1 sierpnia, była modlitwą spontaniczną, w ten sposób chcieliśmy się podzielić z naszą wspólnotą (wcześniej najczęściej były to przygotowywane teksty i odczytywane na adoracji). Współsiostry mówiły potem, że czuć było Ducha w tej adoracji.

    Nie przeżyłabym tego wszystkiego, gdybym wcześniej nie przyjęła tej posługi. Dlatego widzę jak jest istotne nie zamykać się na posługę. Ile łask marnujemy, kiedy nie przyjmujemy z lenistwa czy strachu zaproszeń do różnych posług np. poprowadzenia spotkania, kiedy prosi nas o to lider.

    Zobaczyłam też jak wyglądają rekolekcje z tej drugiej strony. Zobaczyłam całe zaangażowanie księdza Sławka i jego ekipy, ich trud, pracę, zmęczenie i nieustanną walkę o człowieka, o jego życie, o wolność, o jego dziecięctwo Boże. Doświadczyłam też swojej własnej walki.
    I za tę posługę księdza Sławka i całej jego ekipy pragnę im bardzo serdecznie podziękować. I za śpiew Asi i Roberta, który pomagał wchodzić w modlitwę. I za te dobre i pełne Bożej miłości oczy księdza Sławka.

    CHWAŁA NASZEMU PANU!

    Danuta ze Szczecinka

    Szczecinek, 02 sierpnia 2013 r.

Comments are closed.