Udział w rekolekcjach „Uzdrowienia wspomnień” był moim pragnieniem od czasu, kiedy dowiedziałam się o ich istnieniu. Życiowe doświadczenia powodowały, że marzyłam o chwili wyciszenia, o tygodniu bez telefonu. Przede wszystkim jednak, widziałam w nich szansę na możliwość uporządkowania swoich, nie do końca właściwie ukształtowanych uczuć i emocji.

Przed wyjazdem trochę czytałam o rekolekcjach tego typu i im więcej czytałam, tym czułam się mniej gotowa na udział w nich. Miałam obawy, że całkiem się na nich „rozsypię”.

Byłam rozgoryczona, pełna żalu, pretensji i gniewu na bliską mi osobę. Czułam się przez nią niekochana i odrzucona w najtrudniejszym momencie mojego życia, kiedy to swą pomocną dłoń podał mi Pan Jezus, działając przez obcych, życzliwych ludzi. Co gorsza, czułam, że ta bliska mi osoba wmawia mi swój, niewłaściwy obraz Pana Boga, daleki od mojego obrazu, pełnego przede wszystkim Bożego miłosierdzia. Na rekolekcje pojechałam więc z gotowym planem uzdrawiania relacji z nią. W swoim życiu widziałam jednak więcej takich osób, z którymi muszę się wewnętrznie „rozprawić”, a największym z nich byłam ja sama. Jechałam w poczuciu krzywdy, odrzucenia i własnej beznadziejności, a do tego pełna irracjonalnych lęków, które uniemożliwiały mi stawienie czoła sytuacji. Czułam, że muszę robić wszystko, czego oczekują ode mnie inni, aby zasłużyć na ich miłość, akceptację, co powodowało, że nie umiałam innym czegokolwiek odmawiać, a czym siebie samą doprowadziłam do utraty sensu życia.

W toku rekolekcji najlepszy psycholog – Pan Jezus – pomógł mi zajrzeć w przeszłość i zmierzyć się z tym, co było trudne i bolesne, robiąc to bardzo delikatnie i zapewniając mnie ciągle, że jest przy mnie. Nie obyło się jednak bez kryzysu. Po uwolnieniu negatywnych emocji do bliskich, doszłam bowiem do etapu pretensji do Pana Boga. Dostrzegając jednak ogrom Jego łaski i miłosierdzia w moim życiu, szybko stwierdziłam, że ostatecznym „winowajcą” jestem ja sama. Tkwienie w poczuciu własnej beznadziejności sprawiło, że zaczęłam prosić Pana Jezusa, aby zabrał moje lęki i słabości, błagałam o jego zmiłowanie. Wówczas przyszły mi na myśl następujące słowa: „Nie dałem Ci ducha strachu” (2 Tm, 1,7), i „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kr, 12, 9-10).

Kolejne dni pomogły mi w pełni dostrzec sens tych słów i zrozumieć, ze głównym źródłem moich lęków jest skrywana, „zakonserwowana” nienawiść, wyrażająca się w ucieczce od relacji z „winowajcami”, a spowodowana świadomym nieprzebaczeniem oraz źle pojmowaną istotą przebaczenia. Zobaczyłam również, że mój główny problem: nieprzebaczenie sobie samej, wynika z niczego innego jak z braku pokory, wyrażającego się w nieustannym udowadnianiu sobie i innym, że wszystko robię perfekcyjnie, co nie dawało mi prawa do popełnienia błędu. Zrozumiałam, że Pan uczy mnie pokory właśnie poprzez moje słabości: „ Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą” (2 Kr, 12, 7).

Dziś wiem, że wszystko, co mnie spotkało, każda porażka, każde cierpienie, miało sens. Gdybym nie przeszła tej drogi, zapewne nie dałabym Panu i sobie szansy na uzdrowienie mojego serca i doświadczenie Jego łaski. Pan Bóg z każdego zła może wyprowadzić dobro, dlatego: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes, 5, 16-18).

A wracając do uzdrawianej relacji z bliską mi osobą, z perspektywy tego krótkiego czasu mogę stwierdzić, że choć relacja ta nie uległa jeszcze istotnym zmianom i być może nigdy im nie ulegnie, to zmieniły się moje uczucia z nią związane. W moim sercu nie ma już żalu i złości, w związku z czym, każde słowo czy czyn tej osoby nie ranią mnie tak, jak kiedyś i nie potęgują skrzętnie skrywanej nienawiści. Dziś potrafię spojrzeć na nią z miłością pomimo tego, że nie zawsze postępuje i okazuje swoją miłość wobec mnie w sposób, w jaki bym tego oczekiwała. Z większą miłością patrzę też na siebie i z większą odwagą, radością i nadzieją patrzę w przyszłość.

Reasumując, czas rekolekcji „Uzdrowienia wspomnień” był w sensie emocjonalnym, czasem momentami trudnym, ale był to trud konieczny. Przede wszystkim był to jednak trud błogosławiony, czas ogromu łaski i bezwarunkowej miłości Pana, która jest w stanie w doskonały sposób spełnić ludzkie pragnienie bycia kochanym, przynosi ukojenie i pokój w sercu, daje siłę i nadzieję. Był to także czas wielkiej radości z przeżywania tych chwil w towarzystwie wspaniałych ludzi J.  Chwała Panu!

 

Liwia z Piły