Moja posługa w Albercie zaczęła się od przedziwnego porywu serca. Czułam ogromną potrzebę pójścia do schroniska.

Po kilkutygodniowej walce samej ze sobą na argumenty logiczne – poszłam. Nie wiedziałam po co, dla czego, co mam tam robić i jak….
Tak po prostu, kolejne „szaleństwo” w nieobliczalnym planie Bożym na drogę mojego życia.

Kiedy weszłam do prezesa aby uzyskać zgodę na „kręcenie” się po schronisku usłyszałam: cyt: „ z nieba mi pani spadła” – wtedy pomyślałam -no może faktycznie Pan Bóg tego chciał?

Zgodę dostałam… ale nie wiedziałam co mam robić dalej. Przy drzwiach stało kilka kobiet, to one wskazały mi sale na górze w której spotykały się na pogadankach AA i innych grup terapeutycznych.

Usiadłam w wielkiej Sali… sama …. na środku i pukając się w czoło próbowałam sama sobie wyperswadować sens siedzenia samotnie w jakiejś auli, jakiegoś dziwnego miejsca w jakimś całkiem nie wiadomym celu. Minęło kilka minut… do drzwi zastukała pierwsza kobieta.

W tym dniu przyszły trzy. Każda chciała porozmawiać . Na następnym spotkaniu mężczyzna opowiadał o domu rodzinnym. Łzy płynęły mu po policzkach, a ja udawałam, że ich nie widzę.

Chrzest nr 4

Chrzest nr 4

Nie tak dawno prosiłam Kapelana schroniska: „Ojcze proszę pomódl się o rozum dla mnie ponieważ właśnie zastałam czwarty raz mamą chrzestną dziecka podopiecznej schroniska”. A Ojciec na to: „ ale zobacz ile dzieci będzie stało nad twoim grobem” – roześmialiśmy się serdecznie. Kolejny raz okazało się że niezbadane są wyroki Boże.

Można zadać pytanie co tam robię. Odpowiedź brzmi -nic. Po prostu jestem. Myślę , że jestem sobą czyli kimś komu naprawdę zależy na : Basi, Rudej, Bosmanie, Alusi, Marynarze czy Buni.

Jestem – iwona- bez Pani, z małej litery i bardzo nie wiele umiem. Ale dopóki ktoś tam mnie potrzebuje , dopóty będzie mógł na mnie liczyć.